Docieramy do Maumere końca podróży po Flores i zarazem miejsca skąd odpłyniemy dalej na Sulawesi.Myśleliśmy tak do momentu,gdy udaliśmy się do biura Pelni - przewoźnik promowy po Indonezji.W Pelni pracownica biura sprawiła,że krew zaczeła wypływać nam oczami a para buchać uszami.Info otrzymane od niej nie zgadzała się z tym co powiedziano nam w Pelni na Lomboku.W Lomboku oznajmiono nam,że prom z Maumere odpływa 18/11 (pływa raz na 2 tyg.)a w Maumere twierdzą,że nie ma takiego promu ale za to jest inny 27/11.Jest 18/11 ale z Larantuki 150km od Maumere.Wkurzeni jak jasna cholera wróciliśmy do hotelu,żeby ochłonąć i wymyślić co robimy dalej.Przeszukaliśmy wszystkie możliwe tanie loty,które i tak tanie nie były i wyszło,że musimy jechać do Larantuki.Dobrze że do Maumere przybyliśmy dwa dni przed odpływem"niby promu"dzięki temu zdążyliśmy dojechać jeszcze do Larantuki(6h jazdy busem)Cholernie nam się nie chciało jechać ale nie było wyboru.Planowaliśmy odpocząć i spędzić dzionek na plaży a nawet przy porcie (jak na port zadziwiająco czysta woda).Zamiast tego musieliśmy gnać do kolejnego miasta portowego.
LARANTUKA - miasteczko portowe gdzie co 200 metrów jest kościół katolicki.
Prom odpływa o 7 rano raz na 2 tyg.Zwarci i gotowi wpadamy do portu a tam ludzi jak na rejs Tytanikiem.Po prostu nie mogliśmy uwierzyć,że ci wszyscy ludzie wejdą na ten statek.Mega kolejki żeby wejść na pokład,wszyscy się pchają,cisną i próbują wejść jak najszybciej.Kapneliśmy się,że pewnie jest walka o dobrą miejscówkę na promie to i też zaczeliśmy się pchać.Gdy już wparowaliśmy na pokład,postanowilismy szukać odpowiedniego miejsca noclegowego bo to co nam pokazywali - kilka kabin z wyrami połączonymi ze sobą,kojarzyło nam się z więzieniem tudzież wojskowym szpitalem polowym,nie daliśmy się ułożyć pośród setek ciał.Wybraliśmy korytarz na świeżym powietrzu.Idealne miejsce do 26h wegetacji.