Cancun jest naszym ostatnim stopem w tej podróży.Chcemy tu trochę poleniuchować w słońcu -naładować baterie przed powrotem.
Kilka osób napotkanych wcześniej gdzieś po drodze odradzało nam Cancun,że tam komercha,zero klimatu,drogo i nie ma co robić.Troche jest w tym racji ,ale nam pasuje;już nie chcemy nic zwiedzać tylko leżeć na piasku na zmiane w wodzie.
Początek rozwoju Cancun miało miejsce w lata '70,kiedy rząd zadecydował zrobić drugi po Acapulco kurort tym razem nad morzem karaibskim.Jeszcze przed 1970 rokiem Cancun było zabitą dechami wioską a teraz to jeden z największych kurortów na świecie.
Cancun podzielone jest na część miastową:gdzie poza domami i sklepami nic ciekawego nie ma.I hotelową 25km linią mierzeji brzegowej, miejscami sztucznie usypaną.Tam też udało nam się znaleść tani hotel jak na to miejsce.
Dni choć leniwe zaczynaliśmy wcześnie z rana porannymi przebierzkami wzdłóż plaż.Później to już tylko błogie plażowe lenistwo.