Paksong to dziura na końcu świata.Jedna prosta droga,kilka domostw i parę hoteli.W jednym z guesthousów wynajeliśmy bungalow i tutaj Uwaga najtańsze lokum w Laosie(3,5$ za domek),oczywiście po stargowaniu ceny.
Paksong leży na płaskowyżu Bolaven.Płaskowyż ten charakteryzuje się zmianą klimatu na chłodniejszą.Dla nas perfekcyjna pogoda,szczególnie po upałach jakie panowały w północnej części Laosu.Bolaven słynie z plantacji kawy,jak dla nas najlepsza kawa jaką kiedykolwiek piliśmy.Gęsta,kleista, z wyglądu jak smoła i zaskakująco rozkoszna w smaku.
Do Mr.Coffee-holendra mówiącego po polsku trafiliśmy całkiem przypadkowo.Wywieszka Wi-Fi na bilbordzie jego restauracji
zadziałała na nas magicznie.Wstąpiliśmy do niego,aby skorzystać z neta (jedynego w wiosce)w taki sposób poznaliśmy
holendra,żyjącego tutaj od 5 lat.Mr.Coffee to prawie swój chłop.Mieszkał Polsce i szczególnie upodobal sobie Warmie i Mazury
co nas bardzo ucieszyło.W końcu nasze strony.To on pokierował nas jak dostać się do wodospadów i plantacji kawy.
11 km od Paksong jest kilka wodospadów.My widzieliśmy Tat Tane i Tat Champee,która są oddalone od siebie w odległości 3 km.
Wodospady znajdują się w dżungli.Aby dobrze zobaczyć Tat Champee w całej okazałości trzeba udać się w dół doliny(od pierwszego punktu widokowego)bardzo stromym zejściem.W porze deszczowej czyli obecnej jest tam niebezpiecznie.Błotnista ścieżka jest bardzo ślizka i dużo nie trzeba,żeby zaliczyć glebę i polecieć kilkanaście metrów w dół.Zeszliśmy do połowy wyznaczonego szlaku,dalej urwała się droga.Tat Tane mniejszy wodospad ale za to idealny do kąpieli.Nie odmówiliśmy sobie tej przyjemności,schłodziliśmy nasze rozgrzane ciała.Absolutnie błogo.
Podczas wędrówki od jednego wodospadu do drugiego autostop złapał nas sam.Nad wodospad Tat Tane podrzuciła nas rodzinka Australijsko-Laotańska.Od tamtej pory autostop stał się naszym głównym środkiem transportu po Laosie.