Z Boracay ruszyliśmy na prom na Mindoro.Przybyliśmy kilka minut przed odpływem promu lecz kasy były już zamknięte nawet w biurze kasjerki nie dały się namówić na sprzedaż biletów.Musieliśmy poczekać 4h na następny prom.W Indonezji takie coś nie miało by miejsca.
Prom to spory statek na dole stało kilkanaście ciężarówek.Ludzi dużo więcej niż miejsc siedzących,tłoczno.Staneliśmy w miarę zacisznym miejscu miedzy schodami a drzwiami,gdy podszedł do nas ktoś z obsługi i mówi że są miejsca w przedziałach zamkniętych.My na to że mamy najtańsze bilety ekonomy i nie będziemy dodatkowo dopłacać,on na to że nie ma problemu i zaprowadził nas do cztero łóżkowego przedziału.Trafiło sie!W środku było cicho i przytulnie,szybko poszliśmy spać.
Do Roxas(Mindoro)dopłyneliśmy jak już było ciemno.Czekała nas jeszcze kilku godzinna przejażdżka busami z przesiadką.Było późno i raczej nie dotarli bysmy do Puerto Galera tego dnia.Postanowiliśmy tę noc pozostać w Roxas.Zostaliśmy w okolicach portu w jednym z podrzędnych hotelo/jadłodalni.Ulubioną rozrywką Filipińczyków jest karaoke,śpiewa tu każdy.Automat do karaoke był obok w drugim pomieszczeniu i osoba,ktora akurat dawała popis swoich umiejętności-wycia do księżyca doprowadzało nas do pasji.Naszczęście tuż po północy padł prąd to nas uratowało.
Na Mindoro o dziwo nie jeżdżą autobusy,jedynymi środkami transportu miedzy miastami są busiki.Do Calapan jeżdżą co chwila,a dokładnie gdy się napełni ludźmi.Wszyscy chcieli od nas dodatkowe pieniądze za plecaki przez co przeczekaliśmy kilka busów.W końcu jeden kierowca po małej kłótni zmiękł i jechaliśmy busem maksymalnie załadowanymi ludźmi.Po 5h ścisku,stania w korkach przez rozkopaną drogę na większym odcinku trasy dotarliśmy do Calapan stamtąd jeepney'em (1,5h)do Puerto Galera.
Samo Puerto Galera to niewielka miejscowość lecz w raz z okolicznymi wioseczkami stanowi najpopularniejsze miejsce wypoczynku dla mieszkańców Manili.Okolice Puerto Galery to kilkanaście malowniczo położonych plaż,niektóre wciśnięte w zatoki.Pierwszych kilka dni byliśmy w Sabang,gdzie Łukasz mógł podziwiać piękne rafy koralowe nurkując z butlą.Żeby naprawdę poplażować przenieśliśmy się na White Beach.Tam rozpłaszczyliśmy się na piasku skupiając się żeby żaden z promyków słońca nas nie ominął.White Beach dla nas jedna z najlepszych plaż na Filipinach.
W weekendowe przedpołudnie dobiegła nas wrzawa wydobywająca się z pobliskich pagórków.Zorientowaliśmy się że muszą to być walki kogutów,na które szykowaliśmy się już od dawna.Czym prędzej tam pobiegliśmy.Na walki zjechały się najlepsze upierzone zadziory z okolicy.Uzbierało się liczne grono kibicujących,które składało się z samych mężczyzn.Kogutów biorących udział w walkach było około stu.Każdy wychodził wraz ze swoim właścicielem na arenę.Kogutom zakłada się specjalny ostry miecz na jedną nogę w celu zadania śmiertelnego ciosu.Właściciele na arenie"szczują"na siebie swoje koguty,a w tym czasie odbywają się głośne obstawianie zakładów.Walki nie raz są expresowe,szybki cios i koniec.Nieraz koguty stoją jak wryte,sparaliżowane sytuacją wtedy,sędzia bierze obydwa dziobami do siebie w ten sposób zaszczuwa je i na ogół później zaczyna się ostra naparzana.