Bezpośrednio z White Beach niewielką łódką zachaczając o plaże Sabang popłyneliśmy na Luzon.
Na początku było nawet przyjemnie lecz gdy wypłyneliśmy dalej od brzegu zaczeło się konkretne bujanie,obsługa rozdawała wszystkim foliowe worki na wymioty.Przycumowaliśmy do portu w Batangas.Naszym celem były pobliskie plaże w Anilao.Po zorientowaniu się że z portu nie jeżdża żadne jeepy,jedynie busy i autobusy głównie do Manili,wyszliśmy poza bramę portu żeby tam złapać jeepa do Anilao.Gdy po godzinie dotarliśmy do Anilao w miedzy czasie rozpadał się deszcz.Miejscowi tricyclesi(taxiarze)powiedzieli nam że tu taniego pokoju nie znajdziemy.Mimo wszystko zrobiliśmy rundkę z buta w celu znalezienia kąta.Niestety mieli rację-ceny kosmos bez zastanowienia pojechaliśmy do Batangas,gdzie szybko ulokowaliśmy się w podrzędnym hotelu.
Kolejnego dnia przez to,że wciąż padał deszcz zrezygnowaliśmy z pojechania jeszcze raz na plaże i ruszyliśmy w stronę wulkanu Taal.Wybraliśmy chyba najmniej komfortowy środek transportu a mianowicie jeepy.Dojechanie do Talisay zajeło nam dobre kilka godzin,ciągłe przesiadki,stanie w deszczu,użeranie się z kierowcami o cene doprowadziło,że mieliśmy z lekka dość.Dobitką tego"miłego"dnia był pokój w którym chcąc nie chcąc musieliśmy zostać.Jedyne tanie miejsce noclegowe znajdowało sie u lokalnej rodzinki,a że posiadali tylko jeden pokój do wynajęcia,który został juz zajety przez innych turystów ,my dostaliśmy prywatny pokój babci.
Z ranca wciąż było bardzo pochmurno,stwiedziliśmy że nie ma sensu płynąć na wulkan,bo i tak byśmy nic nie widzieli.Po krótkiej wymianie zdań z kierowcą jeepa,który jawnie chciał nas naciągnąć olaliśmy go i na stopa podjechaliśmy do Tagaytay,gdzie szybko wsiedliśmy do autobusu do Manili.