Jeszcze kilka miesięcy temu nie myśleliśmy,że zawitamy w kraju zwanym Belize.W Belize oficjalnym językiem jest angielski drugim jest hiszpański.Walutą jest dolar belizyjski z brytyjską królową Elizabeth na nominałach.Mieszkańcy Belize to ciemnoskórzy potomkowie Jamajczyków lub innych afrykanów płynnie posługujących się językiem angielskim co ułatwiało nam komunikację.
Na przejściu granicznym dostaliśmy kolejne stępelki do kolekcji paszportowej oraz praktyczną,ładną mapkę kraju.Spod granicy do najbliższej miejscowości podwożą taxy,brak lokalnych busów.Ale zanim skorzystaliśmy z usług przewoźników,spróbowaliśmy złapać autostopa.Wymiękliśmy po 30 min,a dalej w głąb Belize zabraliśmy się taxą.
Taxiarz namówił nas żebyśmy koniecznie odwiedzili nadmorską mieścinkę Hopkins gdyż tam można poczuć prawdziwe Belize.Po wysiadce w Belmopan wskoczyliśmy do busa do Placencia gdyż tylko tak można było najszybciej.Autobus wysadził nas z 8km przed Hopkinsem,z kilkoma lokalnymi zaraz wskoczyliśmy do taxy.
Hopkins to niewielka miejscowość,która ciągnie się wzdłóż gliniastej drogi przez jakieś 5km.Nocleg znaleźliśmy u starszej amerykanki-artystki tuż nad samym brzegiem morza.Jej hostel zachowany był w klimatach hipisowskich,takiego pokoju jeszcze nie mieliśmy.
Nazajutrz zrobiliśmy tour po okolicy na hostelowych rowerach.Nie znaleźliśmy niestety ładnej plaży nadającej się do dłuższego lenistwa.W Hopikns obserwowaliśmy spokojny żywot starców siedzących przed drewnianymi domami,dzieciaki wracające ze szkoły,ciężarne kobiety wywieszające pranie na sznurki.Mimo że w Hopkins niewiele się dzieje jest całkiem dużo białych turystów co niektórzy posiadają swoje domy.
Hopkins dobre miejsce na odpoczynek od wielkomiejskich aglomeracji.Brak znośnych plaż sprawia,że po dwóch dniach mykamy dalej na północ.