W momencie gdy wyjeżdżaliśmy z Sihanoukville ani przez chwile nie pomyśleliśmy,że w najbliższym czasie skończy się plażowanie i piękna pogoda.W końcu jedziemy do Tajlandii a tam to tylko morze być lepiej.
Jeszcze przed opuszczeniem Kambodży planowaliśmy zostać jedną noc w przygranicznej mieścinie Koh Kong.Po zjechaniu jej tuk-tukiem stwierdziliśmy,że miasto jest mało ciekawe i drogie.Dlatego jeszcze tego samego dnia udaliśmy się do granicy.
Gdy wjechaliśmy do Tajlandii pogoda zepsuła się doszczętnie,dopadł nas monsun i zrobiło się nieciekawie.
W deszczu dotarliśmy na wyspę Chang.
Nasza przygoda w Tajlandii zaczęła się miło.Chłopaki złapani przez nas na stopa jechali w tym samym kierunku co my chociaż nie koniecznie w to samo miejsce.W momencie gdy mieliśmy się już żegnać dwóchTajów zaoferowało nam nocleg w ekskluzywnym resorcie Grand Cabana.Mieli jedno wolne łóżko w swoim apartamencie,które na luzaku mogliśmy zająć.Bez dłuższego zastanowienia przyjęliśmy zaproszenie.Z samego rańca chłopaki wybyli pośmigać na skuterach wodnych czy cuś,a my po kilku godzinach zwlekliśmy się z wyra i poszliśmy znaleść nocleg na naszą kieszeń.Bardzo szybko zalokowaliśmy się w schludnym hoteliku o cenie chyba najtańszej na wyspie(15zl)
Przez kolejne 4dni padało była taka lipa,że nic innego nam nie pozostaje jak siedzieć w hotelu.Naszczęście dorwaliśmy polskie książki w miejscowej księgarni i dzięki temu mamy co robić w tych ponurych momentach.
Po tych kilku smętnych dniach nastało zbawienne słońce i mogliśmy się cieszyć pięknem wyspy.Koh Chang jest sporawym górzystym kawałkiem ziemi dł 30km,szer 8km.Wypożyczyliśmy motorek,którym mogliśmy udać się na najdalsze zakątki wyspy.Jest miodzio.