Nocnym autobusem z KK przyjechaliśmy do Sandakan i takim oto sposobem jesteśmy już trzeci raz w Malezji.
W okolicach Sandakanu jest rezerwat przyrody a dokładnie 23km w Sepilok jest klinika dla sierot orangutanów oraz dorosłych mających jakieś dolegliwości.Wybraliśmy się tam miejskim autobusem nr14, który jeździ co dwie godz.(4RM bilet)Po uiszczeniu opłaty 30 RM + 10RM(za aparat) mogliśmy poobserwować orangutany podczas karmienia.Małpy te są nieśmiałe więc musiała być zupełna cisza,żeby matki wraz z młodymi mogły zejść po linach na platformę na której codziennie o 10 i 14 dostają pokarm.
Orangutany to urocze stworzenia,każdy ma inne rysy twarzy,są przemilusie po prostu żywe maskotki do przytulania.
W klinice pracownicy dokarmiają,badają i ćwiczą wspinaczkę z małymi orangutanami,pomagają dostosować się do życia w dżungli.Koszt takiej rehabilitacji to 5tyśRM=5tyśZŁ.
W Sandakanie był nasz ostatni przystanek na Borneo.Czas na kolejny prom,tym razem na Filipiny.
Do portu podjechaliśmy 2h przed planowanym wypłynięciem promu,w rzeczywistości ruszyliśmy po 6h czekania.Załadunek trwał niesamowicie długo,samo przygotowanie na wejscie na pokład było dziwaczne.Wszyscy podróżni czekali przed budynkiem odpraw a tragarze nosili ich bagaże.Trwało to trochę.Kontrola paszportowa poszła szybko.Łódź okazała się zdecydowanie mniejsza i gorsza od indonezyjskich daleko bieżnych promów.Braki śmietników,przydziałowych posiłków i gorącej wody.Natomiast prycze były lepsze,na świeżym powietrzu tym razem zalegliśmy jak wszyscy.Słabe rozwiązanie z przechowaniem bagażu,nie było gdzie go schować,każdy miał je na pryczy pod nogami,głowie itp.Podróż przedłużyła się i trwała 25h.
Połamani stanęliśmy do Filipińskiej odprawy paszportowej i tutaj miłe zaskoczenie bo wcześniej w necie wyczytaliśmy,że trzeba okazać bilet wylotu z kraju( ale to chyba dotyczy wjazdu drogą powietrzną)aby otrzymać wizę,nic takiego nie wymagali od nas.Od ręki dostaliśmy wizy na 21dni za friko :)