Po ciężkiej podróży trwającej ponad dobę zajechaliśmy do miejsca docelowego,wypoczynkowego.Baños czyli łaźnie.
Na terminalu podczas wysiadania zagadał nas gostek z ofertą noclegową.Zszedł do 7$ za osobę co wydawało nam sie korzystną propozycją.A może byliśmy już tak zmęczeni,że poszliśmy na łatwizne mhh w każdym bądź razie spędziliśmy 3 noce w jego hotelu.4dnia znaleźliśmy rewelacyjny backpakerski hostel ze standardem o gwiazdkę wyżej:-) Z kuchnią,hamakami +patio z kominkiem.Tam przesiedzieliśmy dwa kolejne dni.Zrobiliśmy ważniejsze rzeczy typu wyczyszczenie kart ze zdjęciami,filmami bo w końcu znalazł się komp,który czytał nasz dysk.
Baños mała mieścinka idealna do ogarnięcia,prawie wszędzie można dojść z buta.W centrum jest plac obok piękny kościół.Na około miasteczka rozciągają się góry,nieopodal jest wciąż aktywny wulkan Tungurahua-gardziel ognia.Jest tutaj więcej niż 60 wodospadów.
Wybraliśmy się na trekking po okolicznych górach.Pierwszy punkt widokowy jest już po 40 min spaceru pod górkę,nie było ciężko.Na tym można poprzestać ale my mieliśmy niedosyt i powędrowaliśmy dalej z nadzieją że ujrzymy wulkan.Chmury tego dnia co jakiś czas przysłaniały niebo,widok był marny.Mogliśmy jedynie podziwiać plantacje pomidorów,owoców,cukini.Nasza wędrówka trwała 5h,Baños ujrzeliśmy z wielu stron.
Święta spędziliśmy wygrzewając się w źródłach termalnych.W wodzie z minerałami ogrzewanej przez pobliski wulkan.Nie było łatwo wejść do oczka z totalnie gorącą wodą.Trochę nam zajeło zanim rozgryźliśmy system jak długo można wytrzymać w tym wrzątku.A polegał on na szybkim zanurzeniu ciała i nie ruszaniu się.Każdy minimalny ruch wody powodował ból zbliżony do wbijania igieł w ciało.Nasz bezruch skutkował.Po wytrzymaniu tak około 5 min przenosiliśmy się do oczek z zimną wodą,nawet lodowatą płynącą z górskich zródeł.Hartowaliśmy ciała przez 2h oczywiście z przerwami.Innego dnia zrobiliśmy powtórkę.
Po szybkiej przeprowadzce do lepszego hostelu,wypożyczyliśmy rowery od zaprzyjaźnionej agencji z hostelem (po promocji 5$ za os na cały dzień).Trasa rowerowa to praktycznie zjazd w dół.W większości super asfalcik,dobrze oznakowana co chwila jakieś wodospady.W każdym momencie można złapać autobus jadący do Baños,który bez problemu zabiera również rower.Przemierzyliśmy 40km.Planowaliśmy 65km czyli dojechać do ostatniej większej mieściny na trasie.Warunki pogodowe popsuły nam szyki.
W jednej z restauracyjek w końcu spróbowaliśmy świnki morskiej.Choć widok gryzonia nabitego na pal trochę odstraszał.Smaczne.W smaku trochę jak ryba,bardzo miękkie mięso,chociaż w większości to gruba skóra.