Jest 8 rano bileter kiwa nam,że to tu,wysiadka jesteśmy na miejscu.Wyglądamy przez okno a tu autostrada ciągnąca się z obu stron.Chyba coś mu się pomyliło,myślimy sobie.Zbiegamy na dół po tobołki,bileter tłumaczy że nie zajeżdżają do miasta,ale ze jest blisko i tu zaraz złapiemy taxę.Ok,taxę ale jak na autostradzie???Wywalił nasze bagaże i szybko czmychnął do autobana i odjechał.
Cudownie! O tyle dobrze,że mostkiem mogliśmy przejść nad autostradą,na drugą stronę.Chociaż i tak nie wiedzieliśmy z której strony jest Colón,bo znaków żadnych nie było.Godzina 8 rano zimno jak ch.... a my w czarnej dupie,dookoła pola i jedna chatka nieopodal.
Doczłapaliśmy się do chatki i pytamy jakiegoś muchaczos gdzie Colón.On coś macha tam w prawo ok 5km,później skręcić w prawo na rozjeździe i już prawie będziecie,się roześmiał.He he dobre jaja my też się śmiejemy,bo pewnie z jego 5km wyjdzie 50km.Ten z autobusu mówił,że to tu a my jakoś miasta nie widzieliśmy.
Po 5km doszliśmy do stacji benzynowej,tam kawką podładowaliśmy się trochę i dalej w drogĘ.Doszliśmy do skrętu w prawo jak muchaczo mówił i widzimy tablice witającą Colón.Ok jest super przeszliśmy dalej do głównej drogi a tam tablica Colón-8km.O rzesz w mordę ile??Szliśmy już ponad 2h z tymi ciężkimi plecakami miarka się przebrała.Plecaki powędrowały na ziemie i zaczęliśmy łapać stopa,bo w końcu wiedzieliśmy że to dobra droga do miasta.
Złapaliśmy rozklekotaną furgonetkę z czymś dużym na pace,po otwarciu drzwi (śrubokrętem)ukazały nam się dwie duże palmy i mnóstwo worków z ziemią.Kierowca zachęcał żebyśmy pakowali się do środka.I oto był nasz dziwny stop.Siedzieliśmy na palmach,a kierowca opowiadał że kiedyś-był w Czechosłowacji.Równy ziom. Gdy nas dowiózł do Colon miał brechę z tego że przed chwilą wiózł dwóch polaczków,którzy siedzieli na jego palmie na pace.Aż chciał fotkę na pamiątkę.
Colón - kempingowy klimacik.Przycumowaliśmy nad brzegiem Rio Uruguay w przyczepie campingowej(250Arg$)
Przyjemny chilloucik.