Terminal był rzut beretem od naszego hostelu.Autobus podrzucił nas pod samą granicę z Nikaraguą.Z kilku autobusów wylało się sporo ludzi.Przez to poczekaliśmy trochę w dość długiej kolejce.
Wyjeżdżając z Kostaryki obyło się bez dodatkowych opłat.Natomiast w Nikaragui na wstępie za wejście do budynku imigracyjnego po 1$.A przy okienku 12$ za papierek z pieczątką.Ni to wiza ani nic potrzebnego.
Dalej chicken busem,podjeżdżamy do rozjazdu na San Juan del Sur.Tam kolejnym chickenem (1$)już do miasteczka.
Podróże chicken busami są całkiem przyjemne a to z tego względu,że zawsze można wejść od tyłu i bagażowy pomaga upychać tobołki.Nie trzeba pchać się przez cały zapchany autobus a to już nie jest fajne.
W San Juan serferowej mieścinie królują amerykańskie nastolatki.Wszędzie ich pełno a w szczególności w barach.
W San Juan poznaliśmy Miłosza,Mateusza i Piotrka całkiem przypadkowo.Odpoczywaliśmy przy jednej z ulic od poszukiwań hostelu,gdy oni akurat przechodzili.Z chłopakami spotkaliśmy się po raz kolejny na plaży,gdzie wspõlnie raczyliśmy się lokalnym rumem do późnych godzin nocnych.W między czasie poznaliśmy jeszcze jednego polaka podróżującego solo na motorze.Uzbierało nas się trochę
Czas spędzony w San Juan to było błogie plażowe lenistwo.